W weekend byłam z moją grupą towarzysko-teatralną na spektaklu "Spowiedź szaleńca" w Teatrze Polskim w Poznaniu. Bohaterem sztuki jest sam autor - August Strindberg, w którego wcieli się Przemysław Chojęta. Strindberg - poeta, człowiek teatru, skandalista, podrywacz i pijak w pierwszoosobowej spowiedzi. To monolog o kobiecie, o miłości, która doprowadziła bohatera do obłędu. Poznajemy sceny z życia małżeńskiego bohatera. Nie jest mu w tym związku dobrze, narzeka, że partnerka go wykorzystuje, traktuje gorzej niż swojego psa, zdradza z innymi mężczyznami, przyjaciółką, a nawet z pokojówką. Bohater o kobietach wie tylko tyle, że istnieją cztery ich rodzaje - na wzór rzymskich bogiń: Junony, Diany, Minerwy i Wenus. W dodatku we wszystkich widzi własną matkę.
Spektakl grany jest na deskach Teatru Polskiego w Poznaniu
Reżyseria: Łukasz Zaleski Występuje: Przemysław Chojęta Zdjęcie pochodzi ze stron internetowcych Teatru Polskiego w Poznaniu.
Ach jak ja lubię tego chłopaka! Zwykle uprzyjemnia mi jazdę samochodem. Jason Mraz to jeden z tych artystów, którzy robią swoje, nie mają parcia na szkło, a jednak istnieją w ogólnej świadomości miłośników muzyki ;). Latem kupiłam płytę, która mnie urzekła. Album zatytułowany "Yes!" został wydany w 2014. W załączniku do tego posta wstawiam dwie z moich ulubionych piosenek - "Love Someone" i "Back To The Earth". Cały album ma dla mnie klimat lata, słonecznych spokojnych dni... powiedzmy ciepłych niedzielnych poranków ;). Sam Mraz od lat mnie ujmuje, zaczął śpiewać w kawiarni, w której pracował jako kelner. W 2002 r. rozpoczął prawdziwą karierę podpisując kontrakt z wytwórnią Elektra Records. Poza śpiewaniem Jason pasjonuje się fotografią, zwłaszcza polaroidową, czemu dał pokaz wydając album ze zdjęciami zatytułowany "Tysiąc rzeczy". Bardzo mocno angażuje się w akcje charytatywne oraz w protesty przeciw krzywdzeniu dzieci oraz legalizacji marihuany.
To jeden z tych podwieczorków, które pachną i rozgrzewają.
dla 2 osób:
4 jabłka
3-4 łyżeczki miodu
trochę rodzynek, żurawiny
cynamon
Jabłka przeciąć na wysokości 4/5 pozostawiając kapelusiki, następnie wydrążyć gniazda nasienne pozostawiając dół jabłka, aby nie wyciekł nam miód. W otwory po gniazdach włożyć rodzynki i żurawinę, wlać po łyżeczce dowolnego miodu (kiedyś używałam miodu różanego i to był strzał w 10). Lekko przyprószyć cynamonem, założyć kapelusze na wydrążone jabłka.
Ustawić w naczyniu żaroodpornym piec 15-20 minut w temperaturze 160 st. C.
Mam parę ulubionych seriali, które diametralnie różnią się tematyką. Ostatnio 4 dni zeżarł mi (dosłownie) Hannibal. Nie mogłam oderwać się od oglądania trzech kolejnych sezonów. Mads Mikkelsen to jeden z moich ulubionych aktorów i trochę zwlekałam z obejrzeniem Hannibala, ponieważ bałam się, że Duńczyk może nie udźwignął roli wykreowanej wcześniej przez doskonałego Anthony'ego Hopkinsa. Zdecydowanie dał radę; Mads wykreował zupełnie innego, jednak równie wyrazistego doktora Hannibala Lectera. Mało tego, postać Madsa wzbudza wręcz swego rodzaju sympatię. Jak łatwo się domyśleć pierwszy sezon to taki nokaut, że człowiek nie może się podnieść. Po prostu trzeba, koniecznie trzeba obejrzeć każdy kolejny odcinek. Poza Mikkelsenem w rolach głównych występują Hugh Dancy jako Will Graham, Laurence Fishburne jako Jack Crawford.
Agent FBI Will Graham tropi seryjnych morderców. Wyjątkowy sposób myślenia oraz zdolności pozwalają mu wejść w umysł przestępcy i myśleć tak jak on. Daje mu to dokładny obraz przebiegu zbrodni, ale również pozwala szybko odkryć tożsamość bandziora. Jedak umysł Willa obciążony tak makabrycznymi obrazami, zaczyna tracić kontrolę nad własnymi odczuciami. Chwiejny emocjonalnie agent trafia pod opiekę najlepszego psychiatry - doktora Hannibala Lectera. Od tego momentu jesteśmy świadkami niezwykłego duetu osobowości Graham-Lecter. Z biegiem czasu mężczyźni tak mocno przenikają swoje umysły, że zaczyna się miedzy nimi rodzić przedziwna więź. Do czego doprowadzi ta symbioza?
Poza świetną obsadą, nacieszyć się można doskonałą muzyką, widokami pięknych miejsc w Europie oraz sztuką. Polecam.
Dziś dzień bez telewizora... trochę refleksji mnie naszło, tyle wspaniałych rzeczy wokół. Postanowiłam podzielić się tym co sprawia mi największą radość w takim normalnym życiu
1. rodzina
2. książki
3. wino
4. przyjaciele
5. sen i w ogóle łóżko ;)
5. wspomnienia z dzieciństwa
6. ciepło
7. filmy
8. mój pies
9. spokojne wieczory
10. kawa
11. pesto i suszone pomidory
12. dom
13. blogi
14. wieprzowina
15. sztuka
16. wolne miejsca parkingowe Na pewno moja lista mogłaby być o wiele dłuższa. Na razie ograniczę się do parunastu punktów ;) Dziś mam wspaniały nastrój, czego i Czytelnikom życzę!
Dzisiejsza niedziela rozpoczyna okres adwentu. Jedną z pierwszych oznak zbliżających się świąt jest wykonanie w domach i kościołach stroika składającego się z czterech świec i postawienie go w widocznym miejscu. Powoli zmieniamy dekoracje w domu. Gości kolor czerwony i biały. Wszędzie pełno szyszek, gałązek świerkowych i porozstawianych świec. Przez kolejne cztery niedziele będziemy zapalać kolejne świece. Światło świec w stroiku oznacza nadzieję na przyjście Mesjasza. Mój stroik już zwiastuje święta. Udekorowany szyszkami, orzechami i gałązkami świerku nieodzownie kojarzy się ze Bożym Narodzeniem. Bardzo lubię ten czas przed świętowaniem, nastrój oczekiwania jest bardzo magiczny.
Zbliżają się święta, czas przygotowań to również czas zakupów upominków. Niedawno wpadła mi w ręce cudowna książka dla dzieci "Dlaczego oczy kota świecą w nocy? I inne sekrety świata zwierząt". W książce ciekawe świata dzieci znajdą odpowiedzi na nurtujące je (i rodziców) pytania takie jak: dlaczego wielbłąd ma garb? dlaczego jamnik jest taki długi? dlaczego pies macha ogonem, a komary gryzą? :) Odpowiedzi są w przystępny sposób napisane przez Dorotę Sumińską, lekarza weterynarii specjalizującą się w psychologii zwierząt. Pouczająca i pięknie ilustrowana książeczka do wspólnego czytania dla dzieci i rodziców. Dzięki dużym literom dzieci mogą ją czytać także samodzielnie. Myślę, że z okazji zbliżających się Mikołajek warto zainteresować się tą pozycją.
Ten przepis znalazłam parę lat temu w otchłani internetu. Niestety nie wiem na której stronie, więc nie odsyłam do źródła, tylko tu wstawiam. Przepis podaję teraz, ponieważ ciasto powinno leżakować około miesiąca.
Składniki:
250 g drobnego cukru
250 g płynnego miodu
100 ml mocnej czarnej kawy
300 g masła
800 g mąki pszennej
1 łyżka sody oczyszczonej
skórka drobno starta z pomarańczy
1 opakowanie przyprawy korzennej
Cukier, miód, masło i kawę topimy w garnku na małym ogniu do momentu aż cukier dokładnie się roztopi. Masę tę studzimy przed dodaniem kolejnych składników, powinna być lekko ciepła. Partiami, na przemian z korzeniami i pomarańczami, dodajemy przesianą mąkę. Wsypujemy do masy sodę rozpuszczoną w łyżce letniej wody. Masę na początku ukręcamy berłem, a potem, kiedy jest już gęsta, ręką ;) Wszystko wrzucić do makuty, przykryć czystą ściereczką i odstawić na miesiąc. (Jeszcze się nie zdarzyło, żebym miała taką samą ilość masy w momencie wyrobienia i w momencie pieczenia pierników... jakoś nie możemy się powstrzymać, żeby czasem skubnąć.) Po miesiącu rozwałkować cienko ciasto, wycinać foremkami. Piec na blasze wyłożonej papierem do pieczenia w temperaturze 180-200 st. C przez 6-8 minut. Zimne pierniczki udekorować według gustu. Ciasta powinno wystarczyć na ok 100 pierniczków.
Od jakiegoś czasu mam słabość pana Saramonowicza. Prawie w stu procentach zgadzam się z jego poglądami, wypowiedziami i lubię celne poczucie humoru. Z chęcią wzięłam do ręki pierwszą książkę twórcy "Lejdis" i "Testosteronu" - "Chłopcy". Bohaterem jest neurochirurg Jakub Solański i jego 11-letni syn Mateusz. Przeżywający kryzys wieku średniego ojciec, korzysta z uroków życia singla, którym stał się po niedawnym rozwodzie. Natomiast syn przeżywa pierwsze miłosne zauroczenia oraz zażenowanie, spowodowane zachowaniem ojca, który okazuje się niewyżytym seksualnie mężczyzną, zaspokajającym potrzemy matek kolegów i koleżanek Mateusza. Osią powieści staje się konflikt między niewinnością Mateusza i wyuzdaniem Jakuba. Z czasem ojciec staje się antywzorcem dla syna. Poruszane w książce problemy są ważne, jednak podane w lekkiej, humorystycznej formie. "Chłopcy" to inteligentna rozrywka z przemyconymi istotnymi przesłaniami, że życie toczy się gdzieś indziej niż w łóżku z kilkoma kobietami, a odpowiedzialność polega na czymś więcej niż zapewnieniu sytego życia, pełnym sukcesów zawodowych, w którym dorosłość to wiecznie odnawialna nisko oprocentowana karta kredytowa.
Długo wstrzymywałam się z obejrzeniem tego filmu, chyba dlatego że samo imię Kevin od jakiegoś czasu kojarzy się wszystkim ze świąteczną komedią. Kevin nie pasuje mi nijak do dramatu... a jednak
Film porusza bardzo ciężki temat, trudną miłość między dzieckiem i rodzicem. Tytułowy Kevin już od samego początku, od niemowlęctwa daje się we znaki matce. Kevin jest dzieckiem bardzo inteligentnym, momentami miałam wrażenie, że to dorosły w ciele dziecka. To tak zwane trudne dziecko, ale tylko dla matki. Z premedytacją niszczy kobietę, traktuje ją jak intruza, jak kogoś komu należy dowalić. I robi to przez całe swoje życie. Matka oczywiście nie jest tu bez winy, niby próbuje nawiązac więź z dzieckiem, jednak nieudolnie i mało skutecznie. Dzieciak dokładnie wie jak wyprowadzić z równowagi matkę, jednocześnie przy ojcu jest "małym aniołkiem". Dramat rodziny narasta do mementu, aż Kev skończy szesnaście lat.
Musimy porozmawiać o Kevinie to próba odnalezienia genezy powstawania maniakalnego zabójcy. Opiera się na dość słusznym założeniu, że wszystko rozpoczyna się w rodzinie. To rodzice powinni socjalizować dziecko. To również krytyka bezstresowego wychowania. Tego, czego tutaj brakuje to „silnej ręki”, konsekwencji i umiejętności dialogu. Nawet jeśli matka mówi Kevinowi, że nie chciała go, to za chwilę przeprasza i pozwala mu na wszystko. Natomiast ojciec to ciągle nieobecny, na marginesie, który jest "dobrym kumplem kupującym łuk", grającym z synem w gry komputerowe, a nie mentorem.
Z drugiej jednak strony, wiele dzieci jest odrzuconych, niekochanych, wychowywanych przez telewizję i komputery, a nie kończą jako mordercy. Myślę, ze w wypadku Kevina widać dobitnie, ze mścił się na matce za brak miłości. Zemsta była bardzo okrutna, zniszczył rodzinę pozostawiając matkę samą - bez najbliższych, bez przyjaciół, napiętnowaną przez otoczenie. Może to była próba walki o miłość? Może tylko tak chłopak potrafił zwrócić na siebie jej uwagę? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć.
Film Lynne Ramsay to bardzo dobre kino. Doskonała jak zwykle Tilda Swinton oraz demoniczny Ezra Miller stworzyli postaci, które są hipnotyczne i wiarygodne. Polecam.
W jednym z moich ulubionych poznańskich miejsc powstał efektowny, trójwymiarowy mural. Byłam zobaczyć efekt pracy Fundacji Artystyczno-Edukacyjnej Puenta. Wcześniej widziałam projekt, ale mural na żywo robi zdecydowanie większe wrażenie. Malowidło pokryło pustą, prostą, smutną ścianę budynku przy Rynku Śródeckim. - Widziałem zdjęcie tego miejsca z lat dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy to miejsce było zabudowane niskimi budynkami ze spadzistymi dachami. Ich odbudowa nie wchodziła w grę, bo to prywatny teren, ale pomyślałem, że fajnie byłoby ten widok ze zdjęcia przenieść na ścianę – opowiada Gerard Cofta, pomysłodawca inicjatywy. Cieszę się bardzo, bo uwielbiam poznańską Śródkę, zwykle tam, tradycyjnie we wrześniu, spędzamy któreś popołudnie, stało się to naszą rodzinną tradycją "zakończenia lata".
Od jakiegoś czasu czuję poddenerwowanie, moja diagnoza brzmi: załatw niedokończone sprawy formalne. Tak o tym dziś będzie, o uwalnianiu się od zaległych spraw.
Każdy przecież zdaje sobie sprawę, że właśnie takie niedokończone rzeczy, zaległości, których nie chce nam się załatwić albo po prostu boimy się je ruszyć to straszne pożeracze energii.
Mam w swojej głowie listę spraw do załatwienia, są to takie blokery, że nawet jeśli znajdę trochę czasu dla siebie to te myśli napędzają we mnie wyrzuty sumienia, że przecież w tym czasie mogłabym załatwić jedną z zaległych rzeczy. I tak kółko się zamyka: mam wolny czas, ale się nim nie cieszę, bo w środku wiem, że mam coś do zrobienia a i tak tego nie robię, więc znów się denerwuję...
Ostatnio nawarstwiło mi się trochę takich spraw w związku z nową pracą, oczywiście boję się ich i odwlekam do ostatniej minuty, denerwując się tygodniami. Potem przychodzi dzień ostateczny i ciach, sprawa załatwiona w 10 minut. czy nie można byłoby tego załatwić od razu, albo przynajmniej wcześniej? Cała ja.
Żyje na tym świecie parę dekad i ciągle to samo. Sprawy do załatwienia piętrzą się i piętrzą. Może już czas zacząć działać, zacząć od tych małych spraw jak np. naprawa samochodu... jeździ, więc wciąż odkładam to na kiedyś tam.
W końcu trzeba się zmotywować, w końcu trzeba działać!
Dawno nie było u mnie nic dla duszy. Dziś parę słów o płycie, która wspaniale wpisuje się w upalne noce. Dla mnie ta płyta jest cudowna, melancholijna, a Pani Stanisława taka prawdziwa, zmysłowa i naturalna. Piosenki na płycie "Atramentowa", bo o niej mowa, to wręcz obrazy malowane słowem oraz muzyką, którą stworzył głównie Maciej Muraszko. Utwory czarowane są m.in. przez fortepian, mandolinę, kontrabas, skrzypce, cymbały, akordeon i saksofon. Teksty napisali znakomici autorzy Janusz Kofta i Wojciech Młynarski. Pani Stanisława dwie piosenki wykonała w duetach. Najbardziej poruszyła mnie ta zaśpiewana z Muńkiem Staszczykiem "Wielka słota". Pozostałe piosenki są również gęste, prawdziwe, naturalnie zaśpiewane. Dla mnie Pani Stanisława jest artystką absolutną, a ta płyta jest tego potwierdzeniem.
Kiedyś dawno temu :) kiedy byłam dzieckiem usłyszałam i przede wszystkim zobaczyłam Panią Stanisławę w telewizorze w świetnym wykonaniu "Uśmiechnij się". Wtedy skradła moje serce po dziś!
Ostatnio zakochałam się w owsiance. Nigdy w życiu nie jadłam, mama mi nie robiła, wszyscy mówili, że jest niedobra, to jakoś ją omijałam. W którymś z programów telewizyjnych prowadzący wygłaszał peany na jej cześć, więc postanowiłam, na fali mojego zdrowego życia, spróbować. Od dwóch tygodni nie wyobrażam sobie innego pierwszego lub drugiego śniadania.
Ziarno owsa spośród wszystkich zbóż jest najbogatsze w białko i aminokwasy. Dodatkowo, dzięki witaminie B6 poprawia pamięć i koncentrację oraz szybsze przyswajanie wiedzy (zauważyłam na własnej osobie ;) ). Witaminy z grupy B, selen, magnez i kwas pantotenowy nie pozwalają złemu humorowi, zmęczeniu i rozdrażnieniu dobić się do naszego organizmu. Płatki owsiane są również bogatym źródłem błonnika zarówno frakcji rozpuszczalnej jak i nierozpuszczalnej. Ta pierwsza wpływa pozytywnie na nasze zdrowie, bo błonnik najlepiej obniża poziom cholesterolu, ale też zapobiega wielu chorobom. Błonnik rozpuszczalny w owsie to głównie beta-glukan. Węglowodan ten spowalnia procesy przyswajania cukrów, zapobiega otyłości i cukrzycy typu 2, wiąże kwasy tłuszczowe oraz substancje toksyczne i zwiększa ich wydalanie, zapobiega namnażaniu się komórek nowotworowych. Udowodniono też, że wzmacnia układ immunologiczny, bo pobudza do większej aktywności fagocyty odpowiedzialne za wchłanianie bakterii, wirusów, które atakują organizm. Z kolei frakcja nierozpuszczalna błonnika zawartego w owsiance m.in. poprawia pracę jelit, wiąże nadmiar kwasu solnego w żołądku, pomaga więc przy nadkwasocie i zgadze, i daje uczucie sytości, pozwalając zmniejszyć kaloryczność posiłków.
Dziś przepis na nalewkę wiśniową, od klasycznych różni się tym, że można cieszyć się nią już 2 dni po zerwaniu owoców ;)
Składniki:
1 kg wiśni (nie drylujemy)
200 liści wiśni :))
0,5 kg cukru
1,5 l wody
1 kwasek cytrynowy lub sok z połowy cytryny
Zagotować wszystkie składniki przez około pół godziny. Pozostawić do ostygnięcia. Przecedzić najpierw przez sito, potem przez gazę, żeby nie zostały żadne farfocle. Dolać 0,5 l spirytusu (ja daję ok 350 ml, ponieważ nie lubię jak pali w gardło). Odczekać 1 - 2 doby et voila, można się delektować.
Mój pies... mój pies nie znosi czesania, więc postanowiłam kupić mu normalną, ludzką szczotkę z zaokrąglonymi końcówkami, na miękkiej gumie, małą, owalną, najzwyklejszą. Weszłam do sklepu i wybrałam dla psiaka odpowiednią, a tuż obok wisiały kultowe Tangle Teezer. Wiele dobrego czytałam o tych szczotkach, jednak zwykle odstraszała mnie cena - prawie 40 zł za kawałek plastiku. Dziś się jednak skusiłam i jestem pod ogromnym wrażeniem. W ogóle nie wiem jak bez niej mogłam żyć ;). Istne cudo. Szczotka rozczesuje, nie, wróć! śliska się po włosach, nic nie ciągnie, nie szarpie, płynnie sunie po włosach, pozostawiając je gładkie i lśniące. Dodatkowo ma ergonomiczny kształt, idealnie leży w dłoni. Poza tym po rozczesaniu włosów pomasowałam nią skórę głowy i tu znów miłe zaskoczenie - szczotka ładnie uniosła włosy od głowy i wydaje się, ze mam ich duuuużo więcej. Słowem ładne, gęste i zdrowe. Mam wersję Detangling Hairbrush, podobno jest to gorsza wersja swojej poprzedniczki. Skoro ta moja jest gorszą, to nawet nie umiem sobie wyobrazić lepszej ;)).
Bardzo lubię domy z duszą, z tradycjami. Uwielbiam rodziny wielopokoleniowe, gdzie dziadków naprawdę się szanuje i czerpie z ich mądrości i doświadczenia. Niestety nie mam szans na taki dom, więc postanowiłam sama pracować nad tradycjami. Nie musi to być od razu rodzinny śpiewnik :), ale zależy mi na takich małych kroczkach, które są tylko nasze. Jakiś czas temu wdrożyliśmy dzień bez telewizora i komputera. Wybraliśmy wtorki, bo chyba taki nieweekendowy dzień najłatwiej realizować nasze postanowienie. Nadmienię tylko, że mój dziesięciolatek nie jest zakochany w nowinkach technicznych, nie jest przyklejony do komputera, do tableta czy telefonu, więc o wiele prościej mi było wprowadzić tę ideę w życie. Na szczęście bardziej kręcą go koledzy na dworze lub spotkania z rówieśnikami w domu. Mój pomysł wziął się stąd, że kurcze zauważyłam, iż zaczynamy się mijać, a czasem program w tv był ważniejszy od pytania zadanego synowi przeze mnie lub (co gorsza) od pytania syna do mnie ;/. Wszystko jest dla ludzi, ale trzeba było, dla dobra relacji, ograniczyć bezsensowne gapienie się w telewizor. Oczywiście normalnie funkcjonujemy, a tv i komputer towarzyszą nam jak każdej rodzinie, czasem brzęczy i nikt się nie skupia, czasem "robi" za radio... wybraliśmy więc razem wtorek. Okazało się, że wtorki to takie długie, miłe dni. Nagle na wszystko znajduje się czas - na wspólne czytanie, wspólne gotowanie, rozmowy, prace domowe. Stało się jasne, że te dwa urządzenia to złodzieje czasu. Kiedyś może wybierzemy jeszcze jeden dzień bez tv i komputera. Na razie jest dobrze z jednym dniem w tygodniu. Cieszę się, że niektórzy znajomi zaczęli do nas dołączać, wszystkim nasz pomysł wychodzi na dobre.
Zrobiłam koktajl pełen zdrowia (tak mówią). Podobno jarmuż jest taaaki zdrowy, więc widząc tę kapuchę w Biedronce, kupiłam. Kapusta jak kapusta, pocięta, umyta. Ale skoro takie to zdrowe, a ja ostatnio postanowiłam zdrowo się odżywiać, ćwiczyć, spać o przyzwoitych porach i w ogóle być nowoczesną kobietą, postanowiłam zrobić koktajl. Może i nie wygląda zbyt apetycznie, ale smak jest dobry. Dużo zrobił tu banan :)
Podaję przepis.
Składniki:
3/4 opakowania jarmużu z Biedronki (w lodówkach tam gdzie mieszanki sałat, pieczarki i jednodniowe soki)
1 awokado
2 banany
sok z cytryny
szklanka herbaty miętowej (najlepiej ze świeżych liści)
Banany i awokado obrać ze skóry, zmiksować razem z jarmużem, dodać sok z cytryny i herbatę miętową. Voila!
Czasem człowiek myśli, że został sam. Dawni przyjaciele porozjeżdżali się po świecie, odległość, inna strefa czasowa - wszystko to sprzyja rozluźnieniu relacji. W pewnym wieku nowych przyjaźni już tak łatwo się nie zawiązuje... Bywają jednak takie, które nawet jeśli nie widzimy się przez lata, kontakt jest mocno ograniczony, nagle wraca z siłą jakbyśmy się nie widzieli najwyżej tydzień. To są prawdziwe przyjaźnie. Wystarczą dwa słowa, żeby wszystko wróciło, stanęło przed oczami. Wzruszyło! Wspomnienia to coś czego nikt nie odbierze, co zostaje w nas. Wiele można w życiu stracić, wspólne przeżycia zostaną.
Wczoraj byłam z synem na wycieczce we Wrocławiu. Uwielbiam to miasto, pełne życia i turystów. Na początku dotarliśmy do wrocławskiego ZOO, kolejka jakby pół Polski się zjechało. Na szczęście udało się wejść bardzo szybko. Największe wrażenie zrobiło oczywiście Afrykarium, gdzie zebrane są zwierzęta wodne z Czarnego Lądu. Były rekiny i płaszczki, mureny i pingwiny, hipopotamy i mrówniki. Zwierzęta są ukazane w sposób zapierający dech w piersiach, największe emocje budzi szklany tunel, gdzie ryby przepływają nad głowami zwiedzających. Po tej wędrówce w Afrykarium poszliśmy pospacerować po ZOO, pooglądać zwierzęta lądowe. W Poznaniu mamy dwa ogrody zoologiczne, wiec aż takiej atrakcji nie było.
Kolejny punkt wycieczki - Panorama Racławicka. Byłam raz, chyba 15 lat temu, oszałamiające miejsce. Niestety, w związku z najazdem turystów na Wrocław, biletów już nie było, szkoda, bo wiem, ze na moim (kochającym muzea) synu Panorama wywarłaby również wielkie emocje... cóż obiecałam, że w czasie wakacji na pewno powtórzymy wycieczkę.
Obowiązkiem pilota wycieczki (mnie) było zaprowadzenie zwiedzającego (Marcelego) na Rynek Główny. A tam ogrom atrakcji: zabytki, fontanna, dorożki konne, pokazy i występy artystyczne, cuda na kiju :)).
Dosłownie na kiju, zdjęcie przedstawia "lewitującego" chłopaka, dojście do tego jak to możliwe zajęło mi ok. 5 minut.
Niestety, była to wycieczka jednodniowa, nie wystarczyło czasu na wszystkie zamierzone atrakcje. Na szczęście Wrocław jest relatywnie blisko od Poznania.
Dziś łatwe, szybkie i smaczne danie, które jest specjalnością mojej przyjaciółki - Alicji.
FRITATA
składniki:
1 cebula, 1 brokuł, 1 papryka
1/2 szkl. startego żółtego sera,
kawałek aromatycznej kiełbasy,
1 ząbek czosnku, 6 jaj,
2 łyżki mleka, 1-2 łyżki maki
sól, pieprz
oliwa
Paprykę pokroić w słupki, cebulę w półtalarki, brokuła podzielić na różyczki. Wycisnąć czosnek przez praskę. Na patelni rozgrzać oliwę, podsmażyć cebulę i czosnek, dodać paprykę i różyczki brokuła. Warzywa smażyć ok. 10 minut. Doprawić solą i pieprzem. Jajka roztrzepać z solą i mąką. Dodać starty ser, wymieszać. Do naczynia żaroodpornego włożyć warzywa, zalać jajkami. Piec w piekarniku rozgrzanym do 200 st. C przez ok. 20 minut.
"Kto zabrał mój ser" to mądra, alegoryczna przypowieść o tym jak zmiany pozytywnie na nas wpływają. Ser to metafora wszystkiego czego w życiu pragniemy: pieniędzy, zaszczytów, miłości, samochodu, seksu... Przyzwyczajamy się do tego naszego sera, bardzo go lubimy i chcemy go mieć na zawsze! Czasami jednak w życiu to się zmienia, o tej sytuacji jest poradnik. Bohaterowie jak w bajce - dwie myszki i dwoje maleńkich ludzi. Pewnego dnia cztery istoty przyszły do magazynu, a tam nie było sera! Książka o zmianach, "Kto zabrał o tym, że się boimy zmian w życiu. Wniosek: zmiany przynoszą pozytywne skutki, nie należy się ich bać ;) Poradnik naprawdę wart polecenia.
Do przeczytania w jeden wieczór, książka dostępna jest do czytania online.
Alicję poznajemy gdy ma 15 lat, szuka miłości, akceptacji i zrozumienia, słowem szuka kogoś bliskiego. Znak czasów prowadzi ją w otchłań internetu, gdzie trafia na chłopaków, mężczyzn, chcących jednego, każda próba rozmowy kończy się zdaniem "robiłaś to już kiedyś?". Zwykle trafia na tzw. typ borderline - osobowości zaburzone - erotoman, transwestyta, ksiądz, polityk. Spektrum osób bardzo szerokie. Alicja szuka kogoś, kto pomoże jej stracić dziewictwo. Presja rówieśników...
Wysysanie sensu wypowiedzi, nowomoda internetowego języka to współczesne wampiry, wkradające się praktycznie w większość dziedzin życia. Drugim motywem wampiryzmu jest wieczna pogoń za pięknem i młodością, w rezultacie nieśmiertelnością.
Dramat Agnieszki Makowskiej i Agaty Biziuk "Dr@cula. Vagina dentata" grany jest w Teatrze Polskim w Poznaniu.
Dziś tylko link do trailera Dr@cula. Vagina dentata. ponieważ ten konkretny film nie łączy się z blogiem.
Zdjęcie oraz film pochodzi ze stron Teatru Polskiego w Poznaniu http://www.teatr-polski.pl/plays,details,71,0,dr@cula.-vagina-dentata.html
Główny bohater, Trevor Reznik, nie śpi od roku, jest skrajnie wychudzony i zmęczony. Zawieszony miedzy jawą a snem, co z resztą świetnie oddał reżyser Brad Anderson. Na monotonię życia Trevora składają się praca w fabryce maszyn, spotkania z prostytutką, nocne rozmowy z kelnerką w kawiarni na lotnisku. Ten pozorny marazm przerywa spotkanie Ivana, nowego współpracownika w fabryce. Od tego czasu jeszcze mocniej zaciera się granica pomiędzy tym co rzeczywiste a urojone. Zaczynają się dziać dziwne rzeczy, a wspomnienia Trevora, przed którymi ucieka, nachodzą go coraz silniej.
Głównego bohatera zagrał znakomity Christian Bale, który do tej roli schudł 30 kg, podobno zamierzał stracić jeszcze 10 kg, jednak graniczyło to z chorobą. Oglądając film mamy wrażenie, że jesteśmy gdzieś przed snem, w swoistym odrętwieniu i niepokoju.
Wikipedia
podaje, ze święto ustanowione zostało przez Zgromadzenie Ogólne ONZ rezolucją
A/RES/66/281 z dnia 28 czerwca 2012 roku. Na obchody wyznaczona dzień 20 marca.
O ile nie lubię tych wszystkich dni biurka, teściowej, całusa, czy innych tego
typu świat, o tyle dzisiejsze święto bardzo mi się podoba. Życzę wszystkim szczęścia, po prostu ;)
Pamiętam reklamę z przepiękną muzyką, setkami
kolorowych piłek i ciepłymi murami budynków San Francisco. Wtedy, parę lat temu
odnalazłam tę piosenkę i wracam do tej muzyki do dziś. Jose Gonzalez, szwedzki
muzyk, bo o nim tu piszę nagrał nową płytę i myślę, że warto to odnotować.
Płyta zatytułowana jest "Vestiges & Clows" i ukazała się 17
lutego. Muzyk zapewnił, że nowa płyta nie jest tak minimalistyczna jak
poprzednie produkcje.
Finansowy magnat Marco Timoleon, dowiadując
się, ze jego córka będzie miała nieślubne dziecko, a ojcem ma być
nieakceptowany przez bogacza mężczyzna, postanawia wyprawić jej urodziny. Jego
możliwości są nieograniczone: prywatna wyspa, własny helikopter, samoloty,
jachty, samochody, hotele w różnych zakątkach świata - życie jak z bajki. W tym
sielskim, wydawałoby się, życiu skrywany jest dramat rodzinny. Marco z nikim
nie potrafi się dogadać, ani stworzyć głębokiej więzi. Przyjęcie urodzinowe
córki ma być próbą zwabienia jej na wyspę oraz skłonienia do usunięcia ciąży. W
tym celu zmienia jeden z pokoi w posiadłości w gabinet do przeprowadzenia
aborcji.
Książka opowiada o życiu jednego z
najbogatszych ludzi na świecie, ukazuje ciemną stronę pieniędzy, sławy i
władzy. Historia ta dobitnie pokazuje samotność mimo najwspanialszych luksusów.
Podobno postać Marco jak i losy jego rodziny inspirowane są
życiem Aristotlisa Onassisa.
Mimo, że film ma już swoje lata należy do tych,
które przetrwały próbę czasu. Film o świetnej wielowątkowej fabule, bardzo
prawdziwej dającej do myślenia. Akcja toczy się w Mexico City i aż czuć
atmosferę tego miasta. Głównymi bohaterami są trzy osoby, które los połączył
wypadkiem samochodowym. Bohaterowie żyją
w różnych światach, od slumsów po świat
celebrity. Kino ukazujące okrutną, bezwzględną część życia, jednocześnie
uwidaczniając ogromną samotność głównych bohaterów. Pomimo, że fabuła jest
oparta na bogactwie dialogów, przeraża pustka. Słowa są jedynie nieudolną próbą
wypełnienia przestrzeni. Reżyser ukazał miłość w różnych odsłonach, zarówno jej
powierzchowność jak i głębię.
Całe życie szukamy czegoś co wydaje nam się być
tak blisko. Trwamy w zawieszeniu licząc, że pewnego dnia los się odmieni, a każdy
ma jakieś demony i "szczury pod podłogą".
"Jesteśmy tym co straciliśmy" to
wymowne stwierdzenie na zakończenie filmu mówi właściwie wszystko. Człowiek
snuje swoje plany, a życie bywa przewrotne. Tematem filmu nie jest człowiek, który
zawsze pozostaje bezradny wobec przeznaczenia. Bardzo sugestywny obraz warty
obejrzenia.
"Obca"
to dramatyczna historia jednostek, które znalazły się w sytuacji bez wyjścia.
Umay ma dość małżeństwa z porywczym Kemalem. Postanawia więc wrócić z Turcji wraz
ze swoim synem do domu rodziców w Niemczech. Sądziła, że rodzina przywita ją z
otwartymi ramionami, jednak się przeliczyła. Wszyscy woleliby, żeby kobieta
wróciła do męża, a kiedy to okazuje się niewykonalne, to naciskają, żeby
chociaż syn wrócił do ojca. Umay postanawia więc odejść z domu i zamieszkać w
schronisku dla kobiet. To jednak tylko potęguje hańbę jej rodziny, a ją samą
napiętnuje jako ladacznicę. Rodzina fanatycznie hołduje tradycjom, w których
jednostka i jej cierpienie są bez znaczenia. Być może wszystko jakoś by się
ułożyło, gdyby zapomniała o bliskich i pozwoliła im zapomnieć o niej. Ale więzy
rodzinne są silne. Umay powraca zatem do domu, próbuje utrzymać więź, nie
zdając sobie do końca sprawy z tego, że wmasowuje sól w otwartą ranę. W końcu
rodzinie, której honor został zszargany, pozostaje już tylko jedno, tragiczne w
skutkach rozwiązanie.
Film zdobył Nagrodę
specjalną na Berlinale w 2010 roku.
Nominowany
do Oscara w 2011 r. w kategorii Najlepszy film obcojęzyczny.
Srogi klimat, mgła, pustka, skały - taka sceneria panuje w filmie "Jak
spędziłem koniec lata", można się nią zachwycać! Film jest zapisem kilku
dni z życia dwóch mężczyzn obsługujących stację pogodową gdzieś w arktycznej części Rosji. Obraz
przedstawia dwóch bardzo różniących się od siebie mężczyzn: Sergiej to doświadczony, poważnie traktujący
swą pracę człowiek, natomiast Pavel jest młodym, modnie ostrzyżonym, znudzonym
praktykantem. Ich
zadanie polega na systematycznym odczytywaniu danych meteorologicznych i
przesyłaniu ich drogą radiową do centrali. Dni spędzane na odludziu zdają się
być identyczne, tryb życia wyznacza przyroda. Obaj mężczyźni są na siebie
skazani, choć różnią się diametralnie we wszystkich aspektach. Pewnego dnia
Siergiej wypływa na połów pstrągów. Pod jego nieobecność to Paweł ma dokonać
koniecznych pomiarów i przekazać je przez radio. Chłopak zapomina o obowiązku i
w ostatniej chwili fałszuje dane. Jeszcze przed powrotem kolegi otrzymuje z
centrali złe wiadomości. Stara się utrzymać ich treść w tajemnicy tak długo,
jak się da. Sytuacja na wyspie staje się napięta.Pomimo tak małej
obsady (2 osoby) i niewielu dialogów, emocje sięgają zenitu.
Inspiracją do powstania filmu były wydarzenia, które
miały miejsce na biegunie w 1912 r., a ich uczestnikami byli N.V. Pinegin i
rosyjski podróżnik Georgio J. Sedov.
Ciasto:
składniki zagnieść i podziel na dwie części (3/4 i 1/4 ). Każdą owinąć folią,
włożyć na 1 godz. do lodówki. Masa: białka ubić ze szczyptą soli na sztywną
pianę. Po ubiciu stopniowo dodawać cukier puder i cukier waniliowy, ponownie
ubijać. Dodać proszek budyniowy, zmiksować. Następnie dodać jogurt grecki i
delikatnie wymieszać łyżką. Dosypać wiórki kokosowe. Blachę wyłożyć papierem do
pieczenia. Większą część ciasta zetrzeć na dno blachy, delikatnie dociskając i
wyrównując powierzchnię. Wlać masę jogurtową. Na warstwę jogurtową położyć
mrożone jagody, zetrzeć resztę ciasta. Piec 50-60 min. w 180 st C.
Książka wpadła mi w ręce przypadkowo, jednak kiedy zaczęłam ją czytać -
przepadłam na cztery dni :).W szkole
dla pielęgniarek, w dziwnych okolicznościach giną dwie studentki. Adam
Dalgliesh ze Scotland Yardu musi znaleźć działającego z chirurgiczną precyzją
zabójcę. Jego śledztwo prowadzi w mroczny świat kłamstwa, głęboko skrywanych
tajemnic, szantażu i tłumionej seksualności. Kunsztownie skonstruowana fabuła,
po mistrzowsku scharakteryzowane postacie, dickensowska słabość do szczegółu i brak
przewidywalności i naprawdę zaskakujące zakończenie - to atuty tej książki.